niedziela, 24 lutego 2013

relacja z frontu


Macie czasam taki dzień, że NIC wam się nie udaje? Ale to NIC kompletnie, ZUPEŁNIE nic? A wszystko, czego się tkniecie obraca się w ruinę? Ja tak mam. Dzisiaj. Zaczęło się od tego, że w Leroy nie mogłam kupić żadnej pianki do wypełnienia zagłówka (do łóżka w sypialni). Wybrałam materiał i nawet szybko to poszło (jak na mnie). Kupiłam biały lakier w sprayu do lustra (o którym pisałam tu) i pół zadowolona (brak pianki) wyszłam ze sklepu. W domu okazało się, że moja zmywarka postanowiła odmówić posłuszeństwa i nawet uzupełnienie poziomu nabłyszczacza i soli nie sprawiło, że zmieniła zdanie. FRANCA JEDNA CHOLERNA. Musiałam zatem ręcznie pozmywać dwudniowe gary (dodam, że używam dużo czosnku, więc łatwo można sobie wyobrazić jak śmierdzą dwudniowe gary śmierdzące czosnkiem. Podpowiem: BARDZO). Na koniec tego wspaniałego dnia okazało się, że lustra też nie pomaluję, ponieważ lakier NIE DZIAŁA. Tak po prostu.
Zrobiłam sobie więc drinka i postanowiłam, że skoro nie mogę pochwalić się już sypialnią "po" metamorfozie, opowiem Wam o mojej przygodzie z malowaniem. Więc tak.
Ledwo żyję. Wszystkie siłownie mogą się schować - w starciu z malowaniem człowiek jest bez szans. Bolą mnie WSZYSTKIE mięśnie. Ale jest też dobra wiadomość: malowanie wcale nie jest aż takie trudne. Mówię Wam to JA - kompletny amator. Nigdy wcześniej nie pomalowałam nawet centymetra ściany a tu proszę! Kolor, który wybrałam nie ułatwiał sprawy: ciemny, niebiesko-turkusowy (?) sama nie wiem jak go nazwać... Ale od początku.
W czwartek radośnie przytaszczyłam z Leroy Merlin torbę pełną różnych dziwnych rzeczy:


A dokładnie takich:


No i się zaczęło. Tak jak kazali na youtube, poobklejałam ściany taśmą malarską, porozkładałam folię, rozłożyłam drabinę i otworzyłam puszkę z farbą. Po czym wpadłam w histerię. "CO TO JEST ZA KOLOR DO CHOLERY?!" - krzyknęłam ze zgrozą, gdyż nijak nie przypominał on tego, który wybrałam na podstawie próbnika. A prezentował się tak:


Na ścianie wyglądało to niewiele lepiej, ale cóż było robić.  

 
Podczas malowania dwa razy prawie wylałam zawartość puszki na podłogę, raz prawie spadłam z drabiny, zrobiłam dwie (niewielkie) plamy nie na tej ścianie co trzeba, ale nic to. Po dwukrotnym malowaniu ściana wyglądała tak:


A sypialnia tak:


Ciekawa jestem, co powie Pe. jak zobaczy moje "dzieło". Szkoda, że nieukończone - miałam plan wyrobić się do jego powrotu... ale cóż... Po wszystkim, co mnie dzisiaj spotkało, nie mam już siły na walkę z okrutnym losem. Mam nadzieję, że we wtorek będę mogła Wam pokazać całość. Póki co...
Pa!

8 komentarzy:

  1. Nie ma co się podłamywać:) ja wyłam z zakwasów jak w maju malowałam naszą sypialnię - pokrywałam popiel bielą. To i tak w sumie nic, bo rok wcześniej bielą kryłam śliwkowy fiolet. Ja zawsze mówię: małymi kroczkami i byle do przodu! A na efekty poczekamy - wyczekane lepiej smakują:) PS zazdroszczę tego drinka:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja kiedys przez dwa dni malowalam 65m2 zolta farba. Byla obrzydliwa, na szczescie mieszkanie wynajmowalam.
    A ten kolor jest bardzo ciekawy i czesto widze w gazetach wnetrzarskich takie mocne odcienie. Mozna pieknie zaprezentowac na tym co jasniejsze detale. Czekam na ciag dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paula,
      dokładnie taki jest plan! Dzisiaj będę tapicerowała zagłówek - jasny krem. Myślę, że ładnie będzie wybijał na tle ściany:-) A z tą żółtą farbą to SZACUN :p ja po tej jednej ścianie widziałam wszystko na niebiesko...:p

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy pomysł , ciemnie kolorki ale meble i wszystko jasne będzie super odbijać . Czekam na ciąg dalszy . Pozdrawiam i życzę dużo siły i zdrowia :) .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj dziękuję:-) dzisiaj chciałam sie pochwalić sypialnią, ale tapicerowanie zagłówka idzie jak po grudzie:p

      Usuń